Nie ma bezpiecznego górnictwa. Dla jednego niebezpiecznym jest metan, dla drugiego tąpania, niespokojny górotwór, dla jeszcze innego ogromne głębokości a dla rudnego, wielowiekowego górnictwa olkusko-bolesł3awsko-bukowieńsko-sławkowskiego takim niebezpieczeństwem zawsze była woda.
Żeby ona nie stanowiła zagrożenia, musiała być wyrzucana poza obręb działalności górniczej. To wyrzucanie nie było tożsamym z wypraszaniem nieproszonego gościa z takiego czy innego przyjęcia, na przykład weselnego. Hola, hola… Chwila moment… Porównanie zmagania górników z naturą do pełnego radości wesela jest co najmniej niestosowne, ale nie o to chodzi. Wypraszanie w tym przypadku raczej kojarzy się z upierdliwym petentem, który wyrzucany drzwiami próbuje wepchnąć się oknem. Jemu zazwyczaj udaje się osiągnąć zamierzony cel. Wodzie także. To dlatego opracowaniu traktującemu o wodzie, jej wydalaniu i mniej lub bardziej efektywnych sposobach pozbywania się jej, nadano tytuł „Nieustępliwa…” A oto drugi z rozdziałów tego opracowania zatytułowany Odwadnianie.
Rozdział 2. Odwadnianie
Jedną z najpoważniejszych spraw w funkcjonowaniu kopalni „Pomorzany” było pompowanie w znaczeniu odprowadzania wody, odwadniania. Sprawa często posiadała ciężar gatunkowy z zakresu: „Życie albo śmierć”, „Być albo nie być”.
Woda od zawsze broniła dostępu do tutejszych złóż i była głównym zagrożeniem dla wydobywających rudę ludzi. Jedynie w początkowym okresie eksploatacji, gdy złoża srebronośnego błyszczu ołowiu zalegały płytko i nie wymagały zejścia poniżej zwierciadła, woda nie stanowiła problemu, ale takie możliwości szybko się wyczerpały. Początkowo ludzie powierzchniowo penetrowali okoliczne tereny, a idąc za złożem w pagórkowatym rejonie często musieli wchodzić w zbocze góry. Wystarczyło wówczas prowadzić poziome wyrobiska w zazwyczaj suchym górotworze. Pracując w takim otoczeniu, pracowali jakby w górze. Stąd przyjęło się, i do dzisiaj jest używane nazywanie tych ludzi górnikami. Ale to na marginesie.
Łatwo pozyskany kruszec okazał się cennym nabytkiem. Odkąd ludzie poznali znaczenie i wartość kopaliny rozpoczął się proces jej poszukiwania w głębszych warstwach ziemi. Dążąc do jej pozyskania, zmuszeni byli najpierw podjąć walkę z wodą. Im głębiej górnik sięgał, tym większe napotykał trudności. Najpierw starał się wydobywać wodę w kubłach, czerpać i przelewać wykorzystując siłę własnych rąk, później angażował zwierzęta, ciągle myśląc o doskonaleniu metod i sposobów zmagań z żywiołem. Był uparty. Nie mniej uparty od natury. Nim doszedł do konkretnych sukcesów w tym zakresie, nim zbudował urządzenia napędzane energią inną niż energia ludzkich bądź zwierzęcych mięśni postanowił wykorzystać naturalne warunki – postanowił uczynić użytek z ukształtowania terenu, na którym zalegały złoża.
Gdy w pewnym okresie niewystarczający okazał się trud włożony w wydalanie wody poza obręb kopalni, postanowiono wykorzystać prawa grawitacji i wybudować podziemne koryta, aby nimi odpływała ona do dolin położonych niżej niż planowane roboty górnicze. Te koryta to tak zwane sztolnie. W przeważającym stopniu odprowadzały one wodę do rzeki Białej. Wybudowano ich kilka, a tą najsławniejszą była Sztolnia Ponikowska. Łatwo będzie na przykładzie opisu tego arcydzieła sztuki górniczej przybliżyć, naświetlić skalę ludzkiego wysiłku, ludzkiego trudu i środków zaangażowanych w proces odwadniania złoża. Oto, jak ten problem opisał były sztygar kopalni „Bolesław”, śp. Stanisław Ginał. Przytaczamy sporządzony przez niego tekst, bo on chyba dobrze naświetla problem.
Sztolnia Ponikowska (wyciąg z rękopisu przygotowanego przez Stanisława Ginała z niewielką ingerencją w tekst dla poprawy stylistyki wypowiedzi)
Sztolnia kopalniana – korytarzowe wyrobisko kopalniane drążone w zboczu góry o nachyleniu ‰ na 1 mb w celu odprowadzenia wody z przebijanych warstw skalnych i odwodnienia całego rozcinanego górotworu. Sztolnie składały się z podziemnego chodnika – korytarza i z powierzchniowego wzmocnionego koryta odpływowego zwanego roznosem. Sztolnie poza funkcją osuszającą złoże mineralne były wyrobiskami udostępniającymi, poszukiwawczymi i przygotowawczymi oraz pełniły też rolę wyrobiska wentylacyjnego i przewozowo-odstawczego.
Cokolwiek by o sztolni Ponikowskiej powiedziano, zawsze można coś ważnego dodać, bo jest to wielkie dzieło polskiej sztuki górniczej, które odegrało niepoślednią rolę w przedłużeniu o 150 lat olkuskiego górnictwa rudnego i przyczyniło się do ekonomiki wydobycia oraz wzrostu poziomu życia gwarków olkuskich, krakowskich i zwykłych kopaczy także. I ja, jako że jestem jedynym spośród was, który pracowałem przez 30 lat pod ziemią i nadzorowałem drążenie różnych wyrobisk kopalnianych w wybitnie zawodnionym górotworze, mam tu trochę więcej do powiedzenia…
Wprawdzie za moich czasów była to już inna epoka i używaliśmy do pracy doskonalszych urządzeń i narzędzi, mieliśmy do dyspozycji MW (dynamity i amonity) oraz energię elektryczną, energię sprężonego powietrza do wiertarek i wodę do przepłuczki przy wierceniu otworów do strzelania i pod obudowę kotwową itp., ale przy zawodnionym górotworze była to zawsze mordercza robota. Bardzo ciężka i uciążliwa ze względu na to zawodnienie.
A wtedy, w XVI wieku podczas drążenia Sztolni Ponikowskiej w przodku mrok, bo było słabe oświetlenie, woda lejąca się ze stropu strugami na plecy kopaczy aż bolało, woda tryskająca z czoła przodka i z ociosów. Na spągu wody pod kolana, która płynie i porywa każdy wyłupany z przodka kamień i okruch skały i zamula, i szlamuje dalsze odcinki spągu sztolni, które trzeba nieustannie czyścić z tego zaszlamienia.
I w takich zabójczych warunkach, stale w półmroku ówcześni górnicy-kopacze sztolniowi przy pomocy prymitywnych narzędzi: żelazek, pyrlików, kilofów, młotów, klinów i łamulców stalowych atakowali zaciekle skały przodka sztolni starając się wykonać zadaną im przez ówczesne kierownictwo gwareckie normę postępu wyrobiska.
Właśnie normę przodkową.
Opisy historyczne podają, że na wykonanie 10 mb chodnika poziemnego sztolni zużywano 463 roboczodniówki, czyli na 1 mb sztolni zużywano 46,3 roboczodniówek. Z dalszych wyliczeń wynika, że norma przodkowa na jednego pracownika-kopacza to 216 cm na 1 roboczodniówkę przodkową. Dniówkę dwunastogodzinną, bo pracowano wtedy 12 godzin na zmianę i na dwie zmiany: I zmiana od 6:00 do 18:00, II zmiana od 18:00 do 6:00, bez przerwy (w święta także za zezwoleniem – dyspensą biskupa krakowskiego Rzeszewskiego?). Były przerwy z powodu opóźnień w dostawie drewna z dalszych okolic bo radni Olkusza zabronili wyrębu w lasach olkuskich.
Podziemną część sztolni drążył 6-osobowy zespół ludzi wykwalifikowanych: na zmianie I starszy kopacz sztolniowy, kopacz sztolniowy i młodszy kopacz – razem trzech i na zmianie II podobnie. Zespół przodkowy wzmocniony był zespołem pomocniczym pozaprzodkowym, który obsługiwał ręczny kołowrót wyciągowy na świetliku i także pracował na dwie zmiany po 12 godzin. Zespól pozaprzodkowy to na każdej z dwóch zmian 4 ludzi: przodowy kołowrotowy, kołowrotowy, i dwóch pomocników. Kołowrót wyciągowy ręczny na świetliku obsługiwany był przez 4 osoby, po dwóch z każdej strony przy korbach. Obsługa kołowrotu na świetliku – szybiku wydobywczym wyciągała wiadra z urobkiem, dostarczała drewno i inne materiały do obudowy sztolni oraz narzędzia. Do powyżej określonego składu osobowego drążącego sztolnię trzeba doliczyć kowali, którzy klepali, hartowali i ostrzyli oraz oprawiali tępiące się i łamiące w czasie pracy narzędzia.
Na każdej zmianie prace nadzorował i kierował nią sztygar sztolniowy, a na I zmianie drążenie sztolni sprawdzał sztygar mierniczy – markszajder czy sztolnią nie zjechano z kierunku zadanego, czy zachowano właściwe nachylenie – niwelację – poziom.
Drążenie sztolni trwało 50 lat i kosztowało 300 000 złotych polskich (złoty polski to obrachunkowa jednostka pieniężna równa 30 groszom. Po raz pierwszy złoty polski realnie został wybity za panowania Zygmunta II Augusta).
A oto ceny niektórych materiałów w 1548 roku na polskim rynku:
1 łokieć adamaszku importowanego, najlepszego 90 gr
1 łokieć płótna krajowego 1 gr
Męskie buty z cholewami do kolan 13 gr
Koń 9 zł 12 gr
Wół 60 gr
Baran 11,5 gr
Świnia 4 zł
Jagnie 5 gr
Kura 1 gr
Gęś 1,5 gr
Beczka (300 l piwa) 1 zł 10 gr
Wykonanie 1 kilometra sztolni kosztowało w materiałach i robociźnie 7000 zł.p. to jest tyle, ile w XVI w. kosztował w Gdańsku okręt wojenny lub 15 najwspanialszych kamienic w Olkuszu.
Na 100 mb chodnika używano przy pełnej obudowie 300 sztuk pali dębowych. Można przyjąć, że taką obudowę stosowano na ¼ długości chodnika sztolni i w ⅓ świetlików o przeciętnej głębokości 30 m.
Płace około 1548 roku:
Żupnik krakowski 500 zł.p./rok
Sztolmistrz 500
Olbornik i pisarz Christopulos Haller 416
Ważnik 108
Kopacz – górnik przodkowy 26
Pracownik niewykwalifikowany dołowy 17
Kopacz 20
Główny Księgowy m. Krakowa 360
Murarz miejski 78
Pracownik niewykwalifikowany 20
Roboty wykonawcze.
Obudowa sztolni drążonej w skałach luźnych była wykonywana bardzo starannie i szczelnie, dokładnie – wprost artystycznie. Wykonywano ją z obrzynanych wymiarowo i heblowanych kantówek dębowych cembrując strop i ociosy równiutko belka przy belce na pełno a za obudowę wpychano i wbijano siano i słomę dla zatamowania przedarcia się do wyrobiska kurzawki – piasku rozcieńczonego wodą, co by pokręciło obudowę i zawaliło sztolnię.
Obudowę dlatego wykonywano tak starannie i szczelnie, gdyż jechano pod warstwą piasków lotnych maksymalnie zawodnionych, które przez szczeliny półki skalnej zostawionej w stropie sztolni mogłyby się przemulić i wedrzeć pod ciśnieniem wody do środka sztolni lub przez wymulenie ociosu spowodować skręcenie obudowy i zawalenie wyrobiska, a tym samym zatopienie ludzi. Dlatego tak precyzyjnie wykonywano tę inwestycję, bo w tych warunkach nie można było dopuścić do najmniejszego błędu, skrzywienia, nieszczelności lub pustki za obudową. Wszystkie pustki za obudową musiały być wypełnione snopeczkami słomy lub wiechciami siana i mocno ubite, żeby zatrzymywały piasek i okruchy skalne a przesączały wodę. Dbano o to, żeby cała konstrukcja obudowy była stabilna, usztywniona rozporami i oklinowana. Ponadto nieustannie, codziennie kontrolowano stan obudowy w takich wyrobiskach.
Budowa roznosu – odkrytego koryta sztolni.
Przy budowie odkrytego koryta sztolni oba boki tego wielkiego rowu umacniano przez wbijanie głęboko w dno rzędów szczelnie równiutko w linii jeden przy drugim dokładnie oberżniętych i oheblowanych pali dębowych. Za pale przy piaszczystych bokach wkładano snopeczki słomy i siana i ubijano. Obok siana dawano faszynę z surowych gałęzi drzew liściastych na to kładziono 3 dłużyce 8-9 m długie i za te narzucano piasek i ziemię. Do górnych końców pali wzdłuż całego koryta sztolni po obu jej bokach mocowano długie (5-6 m) proste belki drewniane t.zw. dłużyce. Dłużyce były rozpierane w poprzek koryta rozporami z mocnych okrąglaków.
Rozpory do dłużyc i dłużyce do rzędu pali pionowych mocowane były dodatkowo klamrami żelaznymi. Boki skarp sztolni roznoszone były i plantowane do pochyłości poniżej naturalnego kąta zsypu piasku i obkładane na powierzchni warstwą gęstej dobrze przerośniętej darni. Taki sposób obkładania skarp wzmacniał je, stabilizował i zabezpieczał przed wymulaniem, dziurawieniem, ruinowaniem i zawalaniem koryta przez deszcze i ulewy.
Ponieważ koryto sztolni przed wejściem w caliznę pod ziemię miało głębokość 16, 18, a nawet 20 m, cały czas drążone w lotnych piaskach, więc utrzymanie stabilności jego boków i skarp wymagało bardzo dużo robocizny i pochłaniało dużo materiałów. Więc dla obniżenia kosztów kilkaset metrów tego końcowego koryta wykonano z nakryciem-zasklepieniem i zasypaniem stropu.
Dzięki opisowi prac i wykonanym rysunkom podczas odbudowy Sztolni Ponikowskiej znamy wygląd obudowy tego ostatniego sklepionego odcinka. Stanowiły je zaostrzone pale dębowe. Długość ich wymuszała możliwość wbijania ich w chodniku. Musiały być wbite z góry w otwartym wykopie. Na nich kładziono pale poziome, a całość przykrywano sklepieniem z kamienia spojonego gliną oraz iłem dla zabezpieczenia przed wodą i zasypywano piaskiem lub ziemią.
W czasie budowy roznosu podstawową trudność stanowiła woda i kurzawka. Cały roznos był zwykle budowany w strefie silnie zawodnionych piasków lotnych oraz na ich styku z iłami, gdzie występowała kurzawka. Podczas budowy często tryskała ona z boków lub dna drążonego roznosu.
Badania odbudowywanej w 1980 roku Sztolni Ponikowskiej wykazały, że zgłębiając roznos, górnicy przejść musieli przez ponad sześciometrową warstwę kurzawki. Stosowano tu prawdopodobnie te same metody co przy odbudowie sztolni w XIX w.
Wodę unieszkodliwiano, stawiając w poprzek koryta roznosu przytamkę, która osłaniała miejsce pracy, rozdzielając główny strumień na dwa opływające przytamkę. Przy kurzawce uszczelniano obudowę roznosi, wciskając słomę i siano między bale i fele. Gdy kurzawka tryskała z dna, układano podłogę z bali i mchu przepuszczającą wodę a zatrzymującą piasek, który potem po odpłynięciu wody i zdjęciu podłogi wybierano, pogłębiając koryto. Stosowanie tych metod opisuje tekst: „na poboki potrzeba okładzin ścianek i przykrywki spągu na przebijanie dla zatrzymania piasków z wodą zmielonych, które zowią zyze”.
Przy budowie roznosu istotne znaczenie miał poziom wód gruntowych w tym rejonie. Chodziło o jak największe jego obniżenie, aby móc odpowiednio pogłębić roznos i aby prace nie były prowadzone w wodzie. Wymagało to likwidacji okolicznych stawów na powierzchni i strumieni, co napotykało zawsze na trudności wpływające na opóźnienia w pracy.
W końcu roznosu, na wejściu koryta w podziemie calizny budowano „okno” sztolni, czyli drzwi z zamknięciem. Okna sztolni obudowywano drewnem lub obmurowywano, wykonując sklepienie półkoliste z kamienia twardego starannie obrobionego. Okna Sztolni Ponikowskiej obudowywane były drewnem dębowym.
Sztolnia Ponikowska budowana była w profilu trapezowym o wymiarach 4,02 m wysokości na niektórych odcinkach, a w innych miejscach tylko 1,91 do 2,11 m wysokości, a przeważnie utrzymywano wymiar 2,64 m wysokości i 1,68 m szerokości przy spągu a 1,26 m przy stropie. Gdy była prowadzona w obudowie drewnianej, sposób łączenia stojaka ze stropnicą wykonywany był na „szpunt” wg określenia XIX-wiecznych inżynierów. Polegało to na tym, że stemple miały w górnym końcu wyżłobienie, wycięcie do połowy ich grubości, w które wchodziły końcówki „kapy”, odpowiednio dorżnięte i dopasowane do obrobienia stojaków. Takie rozwiązanie zamka „na szpunt” obudowy nie wymagało stosowania rozpór poprzecznych zabezpieczających przed wypadnięciem przez boczne ciśnienie. Odcinki Sztolni Ponikowskiej drążone bez obudowy w skałach twardych miały wysokość do 4,2 m, a szerokość 2,31 m przy spągu i 0,42 m przy stropie. A więc był to przekrój poprzeczny trapezowy.
Kalendarium historyczne dotyczące Sztolni Ponikowskiej.
1563 Król Zygmunt II August wydaje licencję na budowę sztolni i w tym samym roku rozpoczyna się jej drążenie.
1567 Przodek sztolni wszedł pod ziemię .
1568 Wykopano i wydrążono 2400 m roznosu i ponad 1000 m podziemnego odcinka sztolni głównej.
1573 Główny chodnik sztolni osiągnął przedmieście Olkusza. Co 50 m z głównego chodnika rozjeżdżano się na boki pod kątem 90° chodnikami na północ i południe w celu szybszego osuszenia zawodnionego górotworu dla czynnych lub planowanych nowych kopalń. Co kilkadziesiąt metrów sztolnię główną i boczne odnogi łączono z powierzchnią szybikami zwanymi świetlikami służącymi dla wentylacji, opuszczania materiałów oraz wyciągania urobku i mułów z czyszczenia spągu sztolni.
1613 Główna sztolnia minęła drogę Olkusz – Rabsztyn i zatrzymano jej dalsze drążenie. Po 50 latach kopania sztolnia miała 2400 mb roznosu i 4000 mb podziemnego chodnika głównego oraz 1500 sztrosów – chodników pomocniczych (sztolwantów) rozjechanych na boki. Połączona była z powierzchnią 60-cioma szybikami konserwacyjno-wentylacyjnymi i wydobywczymi.
Sztolnia ta gruntownie osuszyła złoże i swoją funkcjonalnością przerosła wszelkie spodziewane oczekiwania, gdyż osuszyła złoże rud dla około 300 ówczesnych kopalń i przyniosła najświetniejsze wyniki wydobywcze i ekonomiczne.
Budowę prowadziła sztolniowa spółka gwarecka, na czele której stał Seweryn Boner (zm. 1592), kasztelan krakowski, starosta rabsztyński, syn Seweryna Bonera i drugiej jego żony Jadwigi Kościeckiej. Było to najdłużej funkcjonujące wyrobisko sztolniowe ze wszystkich sztolni olkusko-bolesławskich.
1712 Sztolnia Ponikowska zawaliła się po 150 latach funkcjonowania.
W latach 1880-1902 sztolnia została odbudowana pod kierownictwem inżynierów W. Kosińskiego, J. Karwackiego i J. Jasińskiego na długości 2400 mb roznosu oraz 2500 mb chodnika podziemnego głównego. Odbudowano także boczne ramię sztolwantu do szybu wydobywczego kopalni „Józef”. Wydrążono także 24 nowe szybiki.
Gdy w roku 1908 zaniechano robót wydobywczych w kopalni „Józef” to w latach 1910-1911 wybudowano jeszcze 129 mb chodnika głównego sztolni i wydrążono 600 mb poszukiwawczego bocznego sztolwantu w kierunku północnym. Na tym prace poszukiwawcze zakończono.
1917 W tym roku sztolnia została całkowicie opuszczona i od tego momentu powoli ulegała samoistnemu niszczeniu. Stała się muzealnym zabytkiem, a właściwie zrujnowanym reliktem świetności minionej epoki.
W ramach uzupełnienia czy może polemiki musimy udzielić w tym miejscu głosu znawcy dawnego górnictwa olkuskiego, pasjonatowi, jeśli chodzi o tę dziedzinę gospodarki, Franciszkowi Rozmusowi. Twierdzi on (na podstawie zebranych dokumentów, jak również własnej penetracji terenu), że ma podstawę zakwestionować podaną powyżej datę „zatrzymania dalszego drążenia” Sztolni Ponikowskiej. Oto, co pisze na ten temat:
Ostatni pomiar, czyli wyznaczenie nowego odcinka Sztolni Ponikowskiej, wykonano w 1621 roku. Wyznaczony tym pomiarem odcinek został na pewno zrealizowany, a świetliki w jego obrębie dotarły do drogi prowadzącej z Olkusza do Klucz, czyli do wschodniego krańca miasta (droga ta biegła inna trasą niż dzisiejsza, prowadziła na wprost od ulicy Floriańskiej i kierowała się dalej w kierunku Podgrabia).
Kolejny pomiar w 1667 roku wytyczył świetliki ku Sikorce i przy drodze na Olewin, czyli już na przedmieściach Olkusza (na wschód od dzisiejszej Hali MOSiR). W tym przypadku nie ma jednak pewności, czy odcinek ten został w pełni wykonany. Na mapie górniczej Deutscha z 1761 roku najdalej na wschód położony świetlik znajduje się w połowie drogi między Halą MOSiR a kościołem Dobrego Pasterza w Olkuszu. Z powyższego wynika, że zakończenie budowy Sztolni Ponikowskiej musiało nastąpić długo po 1621, a być może nawet po 1667 roku. Nie jest to nigdzie podane. Na pewno w takim razie błędne są powszechnie podawane daty zatrzymania drążenia 1613 i 1621 r.
Czytając powyższe wypowiedzi, widać czym była, jakie emocje wzbudzała i do dzisiaj wzbudza inwestycja górnicza pod nazwą „sztolnia odwadniająca”.
Pomimo korzystnych zmian jakie przyniósł ze sobą okres sztolniowy nie przestawano myśleć o bardziej skutecznym odprowadzaniu wód kopalnianych. Gdy wyczerpały się możliwości dalszego wykorzystywania sztolni, po okresie spodziewanego zastoju w działalności górniczej nadszedł wiek pary a następnie elektryczności.
Na etapie gdy nauczono się wykorzystywać energię pary wodnej coraz częściej w użycie zaczęły wchodzić pompy wyporowe, a powszechny dostęp do energii elektrycznej spowodował zastosowanie pomp wirnikowych. Tym poświęcimy oddzielny rozdział tego opracowania.
Praca ciągle udoskonalanych pomp pozwalała schodzić niżej w środek ziemi. Zejście ludzi po coraz głębiej zalegające bogactwo powoli przestało być barierą nie do pokonania – pompy skutecznie umożliwiały bezpieczne prowadzenie robót nawet w warunkach znacznego zagrożenia wynikającego z naturalnych dopływów wód do wyrobisk kopalnianych. W takich warunkach nazywanie kopacza górnikiem stało się tym bardziej anachroniczne. Teraz to przecież dolnik. Oprócz geologa, miernika i górnika (pozostańmy przy tradycyjnej nazwie) konieczne stało się zatrudnienie mechanika i elektryka w kopalni. Niebawem zawody te wyspecjalizowały się w poszczególnych fazach procesu produkcyjnego. Geolog rozpoznawał górotwór, miernik wytyczał kierunki, górnik kopał, urabiał, a mechanik–elektryk wydobywał urobioną rudę na powierzchnię, ale także, a może przede wszystkim, odpompowywał wodę, przewietrzał wyrobiska i dostarczał na dół różnego rodzaju energię.
Woda stanowiła odwieczny problem olkusko-bolesławskich górników. To brzmi jak frazes, ale ona dosłownie broniła dostępu do skarbów tej ziemi w czasie budowy kopalń, a później cały czas utrudniała ich eksploatację, stanowiąc największe zagrożenie naturalne. Jej nieprzerwane pompowanie z dołu na powierzchnię to jedyna metoda dla stworzenia możliwości wybierania drogocennej rudy z podziemnych złóż. I w przeciwieństwie do sytuacji panującej w górnictwie węgla czy miedzi, nie mogło tu być mowy o gromadzeniu jej w zbiornikach i okresowym odpompowywaniu na przykład w godzinach poza szczytem energetycznym. W szczególności w rejonie „Pomorzany” kopalni „Olkusz-Pomorzany”, każda przerwa w pompowaniu była równoznaczna z topieniem kopalni ! I tak naprawdę wiedzieli to tylko ci, którzy tu pracowali, którzy za to ciągłe pompowanie odpowiadali. Nawet ludzie zamieszkujący te tereny, włodarze tej ziemi, często nie zdawali sobie z tego sprawy. Nie pamiętali, jak wyglądały obszary gmin przed powołaniem do życia najmłodszych kopalń: „Olkusz” w 1968 i „Pomorzany” w 1974 roku, później połączonych w jedną, i nie wyobrażali sobie, jak mogą wyglądać po ich wcześniej zapowiadanej likwidacji.
Spróbujmy przynajmniej w skrótowy sposób omówić specyfikę kopalni „Pomorzany” pod kątem jej odwadniania. Kopalnia „Pomorzany” to najmłodsza a zarazem jedna z najbardziej zawodnionych kopalń nie tylko w Polsce. Już na etapie jej projektowania musiano brać pod uwagę spodziewane dopływy wód do wyrobisk górniczych. Prognozy w tym zakresie były niesprzyjające, a nawet groźne, dlatego…
Kopalnia „Pomorzany” zbudowana została jako wielopoziomowa − z konkretnymi zadaniami przypisanymi każdemu poziomowi. Poziomy te, od góry licząc, nazwać można: najwyżej położony wydobywczy, niżej przewozowy nazywany też podstawowym a pod nim jeszcze odwadniający. Jeszcze niższe związane były z rozdrabnianiem rudy, retencją i odmierzaniem oraz załadunkiem urobku do naczyń urządzenia wyciągowego.
Na poziomie wydobywczym (lub jak kto woli – eksploatacyjnym), urządzonym na wysokości 220 m n.p.m., tam, gdzie zalegała ruda, roboty miały być zmechanizowane z wykorzystaniem samojezdnych maszyn z napędem spalinowym, a przy wierceniu otworów strzałowych bądź kotwowych także z wykorzystaniem energii sprężonego powietrza. Między poziomami: wydobywczym i transportowym, zaprojektowano pionowe szybiki z przeznaczeniem na zbiorniki rudy, zasypywane urobkiem od góry, a opróżniane do wozów od dołu. Poziomu eksploatacyjnego nie będziemy w tym momencie szerzej opisywać. Ważniejsze dla nas będą te położone niżej.
Poziom podstawowy, urządzony na wysokości 175 m n.p.m., to sieć przekopów polowych z łączącymi je przecznicami, schodzących się do przekopu głównego. Transport rudy na tym poziomie prowadzony miał być po torach o rozstawie szyn 900 mm, w wozach urobkowych ciągnionych w zestawionych składach po 15 wozów, przez lokomotywy elektryczne. Komora wywrotów zlokalizowana przy szybie „Chrobry” była docelowym miejscem transportu szynowego.
Poziom odwadniający to równoległa do przekopów polowych i przekopu głównego sieć chodników wodnych rozmieszczona na wysokości 165 m n.p.m. Chodniki te miały zaprojektowane spadki: ze wschodniej części kopalni do komory pomp przy szybie „Chrobry” i „Mieszko”, a z zachodniej do komory pomp przy szybie „Dąbrówka”. Pompy w komorach pomp umieszczono na poziomie podstawowym, a wodę miały czerpać z poziomu odwadniającego. Poniżej tych wszystkich poziomów znajdować się miała najniższa część kopalni, a w niej urządzenia do przesiewania, kruszenia i zbiornik retencyjny rudy. Jeszcze niżej zaprojektowano urządzenia do odbioru urobku ze zbiornika retencyjnego i do odmierzania odpowiedniej jego ilości przed załadunkiem do skipów. Jak w całym wyżej opisanym ciągu, zasypywanie do skipów odbywać się miało grawitacyjnie, więc przewidziano, że część rudy spadnie obok niego do szybu zamiast do naczynia. Pod poziomem, gdzie zatrzymuje się skip do załadunku, musiał być zlokalizowany zbiornik tak zwanego przepadu, a pod tym zbiornikiem urządzenia do jego opróżniania i dopiero rząpie szybu, gdzie gromadziłaby się jeszcze wszechobecna woda. Przepad z najniżej usytuowanego zbiornika miał być wypuszczany do wozów, w których − po torach ułożonych na spągu upadowej − maszyną wyciągową miał być wyciągany na poziom podstawowy. Nad rząpiem miały być zabudowane dwie pompy służące do jego odwadniania. Dno tego rząpia to najniższy poziom kopalni – przyjęto, że znajdować się ono będzie na rzędnej 89,5 m n.p.m.
Schemat urządzeń i sieci głównego odwadniania kopalni „Olkusz-Pomorzany”
(autor. Marek Grabowski, aktualizacja Alina Włoch)
Teraz wypada trochę szerzej opisać poziom podstawowy lub transportowy, jak go nazywali inni. Choć trudno to przełknąć – czas przeszły będzie już w tym opisie obowiązywał. A zatem. W systemie głównego odwadniania poziom podstawowy kopalni spełniał ważną rolę. Na poziomie tym gospodarzem był oddział przewozu. Bezwzględna wysokość tego poziomu to 175 m n.p.m. Był więc o kilkadziesiąt metrów niżej położony w stosunku do poziomu wydobywczego. Z powierzchni zjeżdżało się do niego klatką urządzenia wyciągowego. Z poziomem eksploatacyjnym łączyły go dowierzchnie bądź upadowe w zależności, z której strony się patrzy. Te pochyłe wyrobiska to chodniki komunikacyjne oraz drogi prowadzące świeże powietrze do oddziałów. Ale nie było to jedyne połączenie tych dwóch poziomów. Do retencji i grawitacyjnego transportu urobku z góry na dół służyły tzw. zbiorniki, niezgodnie z prawem nazywane szybikami zsypczymi. Do nich maszyny samojezdne na poziomie eksploatacyjnym wsypywały rudę, którą następnie wypuszczało się do wozów urobkowych na poziomie transportowym. Poziom eksploatacyjny to była ogromna przestrzeń, duże, odsłonięte powierzchnie stropu popodpieranego często skromnymi, naturalnymi filarami. Obudową ociosów i stropu były tylko wklejone w górotwór kotwy, niekiedy z opinką wykonaną z siatki stalowej. Wysokość tych przestrzeni była różna w zależności od miąższości złoża tak, że czasem światło lampy nie sięgało stropu. Poziom podstawowy natomiast tworzyła sieć chodników-korytarzy o jednakowych gabarytach szerokości i wysokości, na całej długości zabezpieczonych obudową łukową. Wyglądały one jak podziemne ulice z tym, że zamiast asfaltu na ich spągu ułożone były tory z szyn. Chodniki te nazywane były przekopami. Przekop główny łączył szyb „Dąbrówkę” z szybem „Chrobry”. Na jego wygałęzieniu znajdował się szyb „Mieszko”. Do przekopu głównego dochodziły przekopy polowe oznaczone jako pierwszy, drugi i tak dalej − aż do szóstego. Numeracja przekopów polowych przeważnie odpowiadała numeracji oddziałów wydobywczych mieszczących się na poziomie eksploatacyjnym. Przekopy polowe na początku nie miały połączenia ze sobą. Później często scalało się je tak zwanymi przecznicami. Wszystkie przekopy i przecznice były wyposażone w trakcję elektryczną. Ich długość w kopalni „Pomorzany” to około 30 kilometrów. Na poziomie transportowym znajdowały się też: zajezdnia i warsztaty napraw lokomotyw, komory napraw wozów urobkowych, stacje osobowe dla jazdy ludzi pociągami, skład materiałów wybuchowych, ale także interesujące nas w tym momencie komory pomp wraz z głównymi rozdzielniami elektrycznymi 6 kV.
Równolegle do chodników transportowych: przekopu głównego i polowych, zbudowany był system chodników wodnych głównego odwadniania kopalni. Chodniki wodne wydrążone zostały, nieco poniżej − na poziomie 165 m n.p.m., i nosiły nazwy i numerację zgodną z transportowymi. Chodnik wodny główny łączył przestrzenie podkomorowe komór pomp „Dąbrówka” i „Chrobry”, a wody do niego prowadziły chodniki wodne polowe, w kolejności od pierwszego do szóstego. Na wygałęzieniu chodnika wodnego głównego znajdowała się podkomorowa przestrzeń komory pomp „Mieszko”. Przestrzeń podkomorową poszczególnych komór pomp tworzyły osadniki wodne, chodniki dopływowe do rząpi i rząpia pomp.
Rząpie pompy głównego odwadniania (Fot. K. Boniecki)
W chodnikach wodnych zabudowano cały szereg tam i przytamek służących do regulacji bądź zamykania przepływów wody. Najważniejsze były tamy zabezpieczające komory pomp przed zatopieniem w przypadku zaniku energii elektrycznej. W chodnikach wodnych były to tak zwane tamy korek. Ich zamknięcie nie gwarantowało jeszcze, że woda w krytycznym momencie nie zatopi komór pomp, bo spiętrzona miała możliwość wydostania się na poziom transportowy i omijając je w ten sposób, przypłynąć pod komorę. W celu uniknięcia takiego przypadku, w przekopach polowych zabudowane zostały tamy drzwiowe, których zamknięcie dopiero chroniło komory pomp przed ewentualnym zalaniem. Zamknięcie tam korek polegało to po prostu na zakręceniu zasuwy.
Pokrętła do opuszczania i podnoszenia zasuw w zabudowanej w chodniku wodnym tamie korek
(Fot. K.Boniecki)
Zamknięta tama drzwiowa w przekopie polowym (Fot. K.Boniecki)
Zamknięcie tam drzwiowych natomiast wiązało się z koniecznością demontażu trakcji elektrycznej oraz fragmentu torowiska znajdujących się w świetle ościeżnicy. Zabierało to trochę czasu, więc trzeba było działać sprawnie, aby zdążyć przed wodą, i wcześniej nim ona dotrze, zamknąć potężne skrzydło drzwiowe. Samo domknięcie nie gwarantowało jeszcze szczelności, więc drzwi trzeba było dociągnąć śrubami do opaski uszczelniającej wykonanej z ołowiu umieszczonej na obwodzie ościeżnicy. Tak zamknięte tamy bezpieczeństwa miały zagwarantować, że nieczynne komory pomp nie zostaną zalane i w momencie podania napięcia podejmą pracę. Jak skuteczna byłaby to gwarancja, nigdy do końca nie sprawdzono. Jedno jest pewne – przez dwa-trzy dni można by wytrzymać, ale dłużej chyba nie. Z utrzymaniem w gotowości i sprawności tam drzwiowych nie było większego problemu, ale tamy korek często spędzały sen z powiek osób odpowiedzialnych za ich drożność. W tym przypadku nieodpowiedzialność ludzka powodowała, że z wodą płynęły różne rzeczy: od części odzieży, poprzez znaczne ilości piasku, kawałki drewna aż po podkłady kolejowe. Kraty zabudowane przed tymi tamami były czasem tak zabite różnego rodzaju ścierwem, że trzeba było nurkować, aby je oczyścić i udrożnić. Tylko ten, kto wykonywał te prace, wie, jak były nieprzyjemne. A należały one do obowiązków pracowników przewozu.
Praca „na przewozie” zdawała się tym trudniejsza, że przekopami prowadzone było świeże powietrze, schodzące szybami wdechowymi na dół, i stąd kierowane do poziomów eksploatacyjnych. Jego ilości były tak duże, że czasem zrzucało hełm z głowy, co zimą musiało być wyjątkowo uciążliwe i nieprzyjemne. Ciągle obecna woda i mroźne powietrze w tym okresie potrafiły zatkać lodem cały przekrój przekopu. Z nim również walczyli pracownicy przewozu.
Rozdzielnia dołowa główna 6 kV RDG-1 przy komorze pomp „Chrobry”.
Tutaj nie trzeba zbyt dużej wyobraźni – wystarczy spojrzeć, aby uświadomić sobie, jak wyglądało zasilanie silników pomp (Fot. K. Boniecki)
Kopalnia zasilana była w energię elektryczną z zewnątrz liniami napowietrznymi 110 kV z dwóch kierunków: z Olkusza i ze Skałki. Zasilanie z Olkusza, szło także linią kablową. Zatrzymujemy się na krótko przy energii elektrycznej, gdyż to jej dostępność była zasadniczą sprawą, jeśli chodzi o funkcjonowanie całego systemu odwadniania. Brak energii elektrycznej to, nie ukrywajmy, koniec kopalni. Nie było tu alternatywy, żadna inna energia nie wchodziła w grę. Tak więc… W Głównych Stacjach Transformatorowych GST-1 i GST-1/1 w rejonie szybu „Chrobry” oraz GST-2 w rejonie szybu „Dąbrówka” zmieniało się napięcie zasilające 110 kV na robocze – 6 kV, powszechnie używane do napędu najważniejszych urządzeń w kopalni, w tym silników pomp. Prąd o takim napięciu zasilał obiekty powierzchniowe kablami biegnącymi w kanałach lub bezpośrednio w ziemi i też kablami prowadzonymi w szybach, schodził na dół. System połączeń wewnątrzzakładowych był tak rozbudowany, że każdy obiekt mógł być zasilany z kilku różnych kierunków i był on bezpieczny dla zapewnienia ciągłości pracy. Najważniejsze było zasilanie zewnętrzne z systemu energetycznego kraju. Gdyby ono zawiodło kopalnia zaczęłaby się topić. Dlatego w celu przeciwdziałania takiemu scenariuszowi wyposażono ją w dwa niezależne zasilania podstawowe z tego systemu, i trzecie rezerwowe, które stanowiły linie kablowe ułożone pomiędzy stacjami GST-1 i GST-2, a także biegnące ze stacji energetyki w Olkuszu. Choć dwa podstawowe zasilania stanowiły w miarę bezpieczny układ, to i tak z tego rezerwowego niejednokrotnie trzeba było korzystać.
Na koniec tego opisu kopalni sporządzonego przede wszystkim pod kątem jej odwadniania pozostały pompy. Pompy w kopalni „Pomorzany” pracowały non stop, w każdej minucie doby i w każdym dniu roku. Gdyby z jakichś powodów zaprzestano pompowania, po godzinie kopalnia zaczęłaby się topić. Najpierw zalałoby poziom eksploatacyjny a w dalszej części – poprzez minimalne nieszczelności tam bezpieczeństwa, natomiast większe samego górotworu − także poziomy położone niżej.
Nieustannie do dołowych wyrobisk górniczych wody dopływało niewiele mniej niż 300 m³/min. Spływała ona chodnikami wodnymi polowymi do chodnika wodnego głównego i nim płynęła pod komory pomp. Kopalnia wyposażona była w trzy komory pomp: „Dąbrówka” i „Chrobry” z dwudziestoma stanowiskami pompowymi każda oraz „Mieszko” – z dziesięcioma stanowiskami pompowymi. Na każdym stanowisku zabudowana była pompa napędzana silnikiem o mocy 630 kW na napięcie 6 kV. Do roku 1995 dostępny był praktycznie jeden rodzaj pomp polskiej produkcji OW-300 o wydajności 11 m³/min. Pracujące ponad dwadzieścia lat pompy były już przestarzałe, a w dodatku energochłonne i nisko sprawne. Do pompowania zużywano ogromne ilości energii elektrycznej i wydawano na jej zakup olbrzymie ilości pieniędzy.
W gospodarce socjalistycznej wszystko było możliwe, ale nie w czasach gospodarki rynkowej. Rynek wymusił konieczność rozglądania się za lepszymi pompami. 1 grudnia 1995 roku w komorze pomp „Chrobry” po raz pierwszy uruchomiono nową pompę produkcji belgijskiej o wydajności nie 11, a 16,6 m³/min napędzaną tym samym silnikiem. W latach następnych sukcesywnie wymieniano pompy na belgijskie oraz szkockie, o jeszcze większej wydajności – 20 m³/min. Zakupiono ich tyle, by móc tylko nimi pompować wodę. Stare pozostały jako rezerwa. O tych nowoczesnych pompach szerzej wspomnimy niżej.
Pompy zasysały wodę z rząpi, do których wpływała z osadników podkomorowych. W osadnikach osadzał się piasek i muł. Następnie woda była tłoczona do kolektorów zbiorczych, które poprzez tak zwaną lunetę wprowadzono do szybu. W szybach „Dąbrówka” i „Chrobry” znajdowały się po cztery rurociągi szybowe o średnicy 600 mm, zaś w szybie „Mieszko” − dwa. Z kopalni pompowało się wody dwojakiego rodzaju: z części zachodniej brudne (poprzez komorę „Dąbrówka” do kanału „Dąbrówka” na powierzchni), a z części wschodniej – czyste (do kanału „Południowego”). Brudne płynęły przez Bolesław i wpadały do rzeki Białej, natomiast czyste wpływały do Sztoły i przez Bukowno docierały do Maczek, gdzie jeszcze nie tak dawno temu po uzdatnieniu służyły mieszkańcom Zagłębia jako woda pitna.
W lipcu 1997 roku wystąpiła w Polsce „powódź stulecia”, jak ją określano. W poważnym stopniu wzrosły dopływy wody do wyrobisk górniczych. O ile do czerwca dopływ wody do KP „Chrobry” wahał się na poziomie ok. 50 m3/min, o tyle od lipca przekroczył 53 m3/min, a w październiku, listopadzie i grudniu osiągnął prawie 64 m3/min. Na koniec roku 1997 dopływ do tej komory wynosił 101 m3/min. Podobnie było z pozostałymi komorami pomp. Po tym zdarzeniu największy łączny dopływ w rejonie „Pomorzany” odnotowano w dniu 21 maja 1998 roku i wynosił on wtedy 305,63 m3/min, a w rejonie „Olkusz” w dniu 30 kwietnia 1998 roku było to 67,86 m3/min.
Gdy w pewnym momencie dane te dotarły do byłego Głównego Geologa ZGH „Bolesław”, stwierdził on, że w przypadku kopalni „Olkusz” niezupełnie oddają one prawdziwy obraz i przedstawił swoją wersję zdarzeń następująco: „W lutym 1967 roku, kiedy nie spodziewano się wzrostu dopływu − po odstrzale przodka drążonego przekopu wschodniego na poz. 238 m n.p.m. − z kawerny krasowej nastąpił wypływ wody w ilości 37 m³/min. Po tym wypływie ogólny dopływ do kopalni «Olkusz» wzrósł początkowo do 90 m³/min, a po 3 dniach osiągnął wielkość 95,0 m³/min. To był faktycznie największy dopływ do kopalni «Olkusz»”. Odpowiedź w tym przypadku może być jedna. Ale pierwsze nie wyklucza drugiego. Wtedy nie było kopalni „Pomorzany” ani rejonu „Olkusz”, a poza tym nie dysponowano dokładnymi urządzeniami pomiarowymi, które nabyto w nieco późniejszym czasie. Czy zgadza się, Panie Główny? Tak czy owak, dziękuję za uzupełnienie.
Zagrożenie wodne w kopalni „Pomorzany” osiągało najwyższy stopień w klasyfikacji wprowadzonej przepisami górniczymi. Skala innych, występujących w globalnym górnictwie zagrożeń, tutaj była znikoma, ale nie zerowa niestety.
Autor: Jan Ryszard Chojowski
Jest rodowitym mieszkańcem Bolesławia, miejscowości o bogatych tradycjach górniczych, z którymi związana od pokoleń była również jego najbliższa rodzina. Po ukończeniu Szkoły Podstawowej w Bolesławiu z powodzeniem kontynuował naukę w Technikum Mechanicznym w Olkuszu. Studia w Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie na Wydziale Maszyn Górniczych i Hutniczych ukończył w 1974 roku i wówczas rozpoczął pracę w Zakładach Górniczo-Hutniczych „Bolesław” w Bukownie. Zatrudniony w Wydziale Utrzymania Ruchu, dzięki swojej pracowitości, wiedzy i doświadczeniu zawodowemu, osiągnął stanowisko głównego energomechanika kopalni „Olkusz-Pomorzany”. W 2003 roku odszedł na zasłużoną emeryturę górniczą. Cały czas jest mieszkańcem Bolesławia, którego problemami i historią (również rejonu olkuskiego) żyje na co dzień. |