Informacje

KWoC

28 czerwca 2023 roku odszedł do wieczności Stanisław Pięta. Choć był starszy ode mnie, nie zawaham się nazwać go swoim przyjacielem. Dużo mu zawdzięczam, ale znacznie więcej zawdzięcza mu ZGH „Bolesław”.

Tak się złożyło, że poznaliśmy się 1 grudnia 1980 roku kiedy to za dyrektora Jana Gabrysia do Zakładu przyszedł ze Zjednoczenia Górniczo-Hutniczego „Metale” w Katowicach nie byle kto, lecz właśnie On. Objął funkcję kierownika komórki zaopatrzenia maszyn samojezdnych w kopalni „Pomorzany”. (Ja w tym czasie pełniłem funkcję nadsztygara ds. maszyn samojezdnych zastępcy głównego mechanika do tych samych spraw). Nie przyszedł, by wieść spokojny żywot, lecz żeby pracować. Wielu jeszcze pamięta te czasy lat osiemdziesiątych, wystarczy jednym słowem je określić – ciężko było.

W kopalni na maszynach opierało się całe wydobycie a maszyny w dużej mierze zaadoptowane z budownictwa nie mogły sprostać wymaganiom, jakie przed nimi postawiło górnictwo. Ich podzespoły ulegały częstym awariom a fabryki nie nadążały z produkcją części zamiennych. Tak na maszyny, jak i części zamienne do nich obowiązywały rozdzielniki, sporządzane w zjednoczeniu a niektóre nawet w ministerstwie. Dla naszych kopalń przydziały były wyjątkowo skąpe – priorytetem było górnictwo miedziowe.

W takiej sytuacji przyszedł moment, że odstawioną maszynę, do której brakowało często drobnej części, powoli zaczęto demontować i pozyskiwać z niej inne elementy potrzebne do naprawy kolejnej jednostki. Na dole takich odstawionych maszyn przybywało, więc zachodziła konieczność wyciągania ich na powierzchnię. Nieczynne ustawiano w wybranym miejscu tak, aby łatwiejszy był do nich dostęp w razie potrzeby kolejnego demontażu. Stanowiły rezerwuar części zamiennych i z czasem stawały się wrakami, a miejsce ich składowania przypominało złomowisko.

Taką rzeczywistość zastał Stanisław Pięta przychodząc do kopalni. O dziwo, nie przeraziła go ta sytuacja a wprost przeciwnie – poczuł się przydatnym i prawie natychmiast przystąpił do działania, stawiając sobie za cel likwidację „oddziału zakaźnego” kopalni. A ponieważ będąc pracownikiem zjednoczenia, miał ułatwione zadanie − od podszewki znał mechanizmy rządzące rynkiem a w szczególności zasady dystrybucji profitów w przemyśle metali nieżelaznych. Po długich sześciu latach ambitny plan został osiągnięty – kilkanaście wycofanych maszyn różnych typów doczekało pełnej odbudowy a poza tym, te pracujące miały zapewnione części zamienne, co pozwoliło utrzymywać je w sprawności. Z nieukrywaną satysfakcją ten przedsiębiorczy człowiek z dniem 30 kwietnia 1986 roku przeszedł na zasłużoną emeryturę. Chociaż… Dzisiaj już nie jestem pewien czy rzeczywiście z satysfakcją odchodził. Ale zostawmy to, niech milczenie dopełni dzieła. Chyba nie wypada przypisywać sobie znajomości podłoża czyichś decyzji.

W pięknym sobotnim dniu, 1 lipca uczestniczyłem w ostatniej drodze zmarłego i muszę przyznać, że z satysfakcją wsłuchiwałem się słowa pożegnania, jakie przed mszą świętą pogrzebową wygłosił wnuczek. Rozpoczął cytatem z Jana Pawła II: «„Nie żyje się, nie kocha się, nie umiera się − na próbę”. Ta sentencja była bardzo bliska mojemu dziadkowi. On nie bał się żyć, nie bał się kochać i tak samo nie obawiał się śmierci, bo wiedział, że jest ona początkiem życia wiecznego. Musimy pamiętać, że Bóg widzi inaczej śmierć niż my. My widzimy ją jako ciemny mur, Bóg widzi ją jako bramę. Zatem, nasz ból oraz poczucie żalu zamieńmy w nadzieję oraz radość i cieszmy się, że nasz kochany Stasiu udał się na spotkanie z Panem».
Mateusz dalszą część swojej wypowiedzi ubarwił kilkoma szczegółami zaczerpniętymi z życiorysu dziadka. Ja natomiast, nie chcąc przedłużać własnego przekazu, zapewniam, że wszystko co z jego ust usłyszałem o Przyjacielu, zachowam w pamięci.
Żegnaj Stanisławie. Cieszę się, że mogliśmy wspólnie przeżyć tych kilka pięknych lat, spoczywaj w pokoju.

Jan R. Chojowski