Informacje

KWoC

23 czerwca, tak się składa, że w Dniu Ojca a jednocześnie w najdłuższym dniu 2023 roku, w wieku niespełna 80. lat, do wieczności odszedł Janusz Stępniewski. W latach 1982-1990 pełnił funkcję Dyrektora Naczelnego Zakładów Górniczo-Hutniczych „Bolesław”. Wcześniej, od 1 stycznia 1973 roku kolejno zajmował stanowiska: z-cy Dyrektora d/s Inwestycji, Dyrektora d/s Produkcji oraz Naczelnego Inżyniera – z-cy Dyrektora Zakładu.
Dla mnie osobiście nie życiorys i ścieżki kariery zawodowej Dyrektora są najważniejsze, ale jego umiejętność kreatywnego rozwiązywania problemów zakładowych i ludzkich.
Jeśli o te zakładowe chodzi, to przyszło mu sprawować dyrektorską funkcję w najtrudniejszym okresie dla kraju, ale także dla Zakładów.

Lata osiemdziesiąte to okres ostrego kryzysu. Problemy gospodarcze, podwyżki cen, rozbudzone ambicje, spowodowały niezadowolenie − były bezpośrednim impulsem wybuchu strajków. Później nastał okres transformacji systemowej − odrzucenie modelu centralnego zarządzania państwem, centralnego planowania. Tutaj trzeba było przestawić się na gospodarkę wolnorynkową. Nie mając doświadczenia w tym zakresie a może też czytelnych wzorców do naśladowania, Dyrektorowi przypadło z tym wyzwaniem się zmierzyć.
A problemy ludzkie… Sięgając pamięcią wstecz i luźno odwołując się do Dnia Ojca, na własnym przykładzie postaram się je zobrazować.
Dokładnie w tym samym czasie, kiedy Michaił Gorbaczow obejmował stery władzy w Związku Radzieckim, mnie zaproponowano stanowisko „głównego”. (Muszę do tego ważnego dla świata momentu nawiązać, bo był on równie ważny dla mnie). Nawet nie zastanawiając się zbytnio, odmówiłem wówczas. Przecież już siedem lat pracowałem w dozorze wyższym na stanowisku nadsztygara i dobrze znałem podległą mi działkę. Po co wobec tego były mi potrzebne jakieś awanse – myślałem. Po co było mi brnąć w nieznane? Bałem się przyjęcia na siebie odpowiedzialności – zbyt dużej, jak na moje możliwości.
Do dzisiaj nie wiem tylko jednego – czy miałem wówczas jakiś wybór. Prawdopodobnie nie miałem, ale mimo wszystko starałem się oddalić od siebie to, co wówczas uważałem za niekorzystne. Szukałem zatem protekcji u lekarzy, których prosiłem o wystawienie zaświadczeń o moim złym stanie zdrowia. Wtedy uważałem, że takie zaświadczenie może uratować mnie przed awansem i pozwoli jednocześnie na spokojną kontynuację pracy na dotychczasowym stanowisku w kopalni. Zaświadczenia nie udało się załatwić i w takim stanie rzeczy nie miałem już argumentów wobec „upartego” dyrektora Janusza Stępniewskiego. A przecież tłumaczyłem mu, że nie mam żadnych kontaktów w urzędach, w zjednoczeniu, w ministerstwie, w Państwowej Inspekcji Pracy, w Państwowej Inspekcji Sanitarnej, w energetyce; że trudno mi będzie podjąć współpracę z całą gamą firm, jednostek badawczych, naukowych i innych, z którymi kopalnia reprezentowana przez moją osobę musi utrzymywać jak najlepsze kontakty. Nic nie skutkowało.
Pracę podjąłem, ale nie był to łatwy „kawałek chleba”. Później dwukrotnie składałem rezygnację, i wtedy dwukrotnie Dyrektor dawał mi czas na przemyślenia. Ostatecznie przez ponad szesnaście lat, aż do emerytury, przepracowałem na zaproponowanym mi wtedy stanowisku.
Panie Dyrektorze! Zostaniesz w moim sercu i pamięci na zawsze. Odpoczywaj w pokoju wiecznym.
Jan R. Chojowski