Ziemia zasłużyła sobie na miano błękitnej planety. Trzy czwarte jej powierzchni pokrywa woda. Bez wody życie na Ziemi nie mogłoby powstać ani się rozwijać. Może wyda się to trochę nudne, ale mimo wszystko należy wspomnieć co nieco o wodzie właśnie.
Odkąd żyjący na naszym terenie człowiek poznał znaczenie i wartość kruszców zalegających w ziemi i zaczął dążyć do ich pozyskiwania, zmuszony był najpierw podjąć walkę z wodą. Woda zawsze broniła dostępu do złóż i była głównym zagrożeniem dla wydobywających je ludzi
W podziemiach czyhało wiele niebezpieczeństw. Dużym zagrożeniem były pożary. „Ognie w pirytach” – powieść Jana Waśniewskiego pięknie je opisuje. Innym grożącym górnikowi niebezpieczeństwem było oberwanie się skał, większy lub mniejszy zawał. Ostrzega przed nim drewniana obudowa. Górnik musiał znać sygnały wysyłane przez drewno i odpowiednio je interpretować. Choć to wydaje się dziwne, pomocne mu były też wszechobecne szczury. Doceniał ich inteligencje, karmił je a nawet często zaprzyjaźniał się z nimi. Wiedział, że kiedy one uciekają i on musi. Wielce niebezpieczny mógł być też brak wentylacji. Z założenia była ona słaba, bo długo wymuszał ją tylko naturalny ciąg powietrza. Dobrze, że w bolesławskiej kopalni przynajmniej nie było metanu, gazu palnego i wybuchowego, ale zużyte powietrze to częsta przyczyna zatruć, a nawet omdleń. Jeśli dodać do tego prawie całkowite ciemności, to nietrudno sobie wyobrazić pracę górnika pod ziemią. Z jednej strony chęć zarobienia pieniędzy, z drugiej mozolne zmaganie się nie tylko z podstawowymi czynnościami koniecznymi do wykonania, ale także z przeciwnościami losu, z mrocznym żywiołem. Wiele czynności górnik musiał wykonać po omacku, bo karbidka wisiała zawieszona w jednym miejscu i tam w promieniu kilku metrów cokolwiek było widać, ale czy mógł ją przenosić za każdym krokiem, gdy musiał wiele rzeczy przynieść, wiele nieprzewidzianych czynności wykonać? Ale…
Przede wszystkim wszechobecna woda wdzierająca się ni stąd, ni zowąd, lejąca się ze stropu była największym zagrożeniem dla życia ludzi wdzierających się w głąb ziemi. Aby dotrzeć do zalegających tam skarbów i wydobyć je, trzeba było szukać sposobu odprowadzenia wody, a czasem nawet przed nią uciekać. I w tym wypadku znowu warto sięgnąć do literatury. To żywioł wody, i przeciwstawnego mu ognia, z którymi zmagają się górnicy, opisuje Jan Waśniewski w powieści „Na podszybiu”. Cała jego trylogia (powieść „Po dniówce” uzupełnia dwie wyżej wspomniane części), o tutejszym rejonie traktująca, jest wspaniała – naprawdę warto przeczytać, bo to także nam pozostawiony ślad po tym dawnym górnictwie.
Ziemia zasłużyła sobie na miano błękitnej planety. Trzy czwarte jej powierzchni pokrywa woda. Bez wody życie na Ziemi nie mogłoby powstać ani się rozwijać. Może wyda się to trochę nudne, ale mimo wszystko należy wspomnieć co nieco o wodzie właśnie.
Odkąd żyjący na naszym terenie człowiek poznał znaczenie i wartość kruszców zalegających w ziemi i zaczął dążyć do ich pozyskiwania, zmuszony był najpierw podjąć walkę z wodą. Woda zawsze broniła dostępu do złóż i była głównym zagrożeniem dla wydobywających je ludzi. Im głębiej człowiek sięgał, tym większe napotykał trudności. Tu właśnie (w przeciwieństwie do sytuacji panującej w górnictwie węgla) nigdy nie mogło i nie może być mowy o gromadzeniu wody w zbiornikach i okresowym odpompowywaniu jej według potrzeb. W bolesławskich warunkach każda przerwa w pompowaniu była i do dzisiaj jest równoznaczna z topieniem kopalni. Wypada więc w tym miejscu coś powiedzieć na temat tej wody.
Woda to, żeby najprościej określić, związek chemiczny dwóch atomów wodoru i jednego tlenu. Ale woda to także jeden z czterech żywiołów. Brzmi groźnie i tak rzeczywiście jest, ale z żywiołów przecież składa się cały świat. Mówi się, że woda jest najgroźniejszym z nich, bo tylko przed nią nie da się uciec. Z drugiej strony jednak żywioł ten postrzegany jest jako najbliższy życiu. Podobnie jak każdy inny, i ten nie ma wyłącznie negatywnych cech. Ale te właśnie przeważają w górnictwie.
Pojęcia „woda” w górnictwie używamy tylko umownie, bo czym innym na przykład jest woda pitna, a czym innym woda zanieczyszczona chemicznie czy mechanicznie. To jednak nie dawny, ale dzisiejszy problem. Woda zawsze stanowiła barierę dla eksploatacji coraz niżej zalegających złóż. Ludzie byli i są jednak nie mniej uparci od natury. Najpierw do wydobycia wody używano kubłów zaczepionych na linach kołowrotów napędzanych siłą ludzkich mięśni. Później ludzi zastąpiły zwierzęta i pomysłowe kunszty wodne. Gdy trud ludzkich bądź zwierzęcych mięśni włożony w wydalanie wody poza obręb kopalni okazał się niewystarczający, postanowiono drążyć podziemne korytarze i wyprowadzać je aż na powierzchnię, aby nimi odpływała ona do dolin położonych niżej niż planowane roboty górnicze. Tego rodzaju dziełem polskiej sztuki górniczej była sztolnia Ponikowska. Odegrała pierwszorzędną rolę w przedłużeniu o 150 lat olkuskiego górnictwa rudnego, przyczyniła się do wzrostu opłacalności wydobycia (ekonomiki) oraz wzrostu poziomu życia gwarków olkuskich, krakowskich i zwykłych kopaczy. Choć sztolnia Ponikowska przez długi czas w naturalny sposób rozwiązywała problem, nie przestawano myśleć o skutecznym, mechanicznym odpompowywaniu wód. Przypuszczano, że ruda zalega nawet niżej niż doliny gotowe przyjąć grawitacyjnie spływającą z kopalni wodę. Przyszedł wiek pary, a następnie wynaleziono i zastosowano do napędu urządzeń prąd. Wykorzystując prawidła fizyki i jednocześnie coraz to większe możliwości techniczne, zbudowano pierwsze pompy tłokowe, a później pracujące do dzisiaj pompy wirnikowe. Ciągle udoskonalane, pozwalały schodzić coraz głębiej w środek ziemi. Nawet bez przerwy napływająca do wyrobisk woda, dla kolejnych pokoleń górników powoli przestała być barierą nie do pokonania w planach penetrowania coraz niżej zalegającego bogactwa.
W związku z tematem warto wspomnieć o kapliczce św. Jana Nepomucena stojącej w latach dwudziestych ubiegłego wieku w Bolesławiu na skrzyżowaniu dróg: głównej i tej, która odchodzi od niej w kierunku Lasek. Kiedy została tam postawiona, trudno dzisiaj ustalić, wiemy jednak, że figury tego świętego często lokowano przy mostach i rzekach, a także w okolicy skrzyżowań dróg. Robiono to z kilku powodów. Święty Jan Nepomucen jest patronem dobrej sławy oraz tonących, a także orędownikiem podczas powodzi. Wierzy się, że strzeże przed powodziami i wzburzonymi wodami. Co więcej, według tradycji ludowej Święty Jan Nepomucen chroni pola i zasiewy przed suszą. Te właśnie cechy zdecydowały, że czczony był w Bolesławiu. Prosili o jego wstawiennictwo przed Bogiem nie tylko rolnicy, ale również górnicy ciągle narażeni na wzburzone wody podziemi. Uważali go za swojego patrona na równi ze św. Barbarą. Poświęcona mu kapliczka obecnie już nie istnieje, ale figura świętego, choć trochę zapomniana, zachowała się i ustawiona jest na murowanym cokole, na placu po zachodniej stronie kościoła rzymsko-katolickiego w Bolesławiu.
Figurka św. Jana Nepomucena odzyskana z wyburzonej kapliczki i ustawiona na cokole po zachodniej stronie bolesławskiego kościoła. Pierwsze lata XXI wieku (fot. archiwum autora)
Czy jego patronat nie jest i nie będzie nam w przyszłości już potrzebny? Wydaje się, że nie, bo w 2020 roku rozpoczął się proces likwidacji ostatniej kopalni rud cynku i ołowiu, a i rolnictwa jakiś czas temu zaniechano w naszej okolicy. Owszem, to prawda, ale czasy się zmieniają. Może więc warto w tym miejscu postawić sobie pytanie: Jak będzie wyglądało najbliższe otoczenie po zatopieniu kopalni? Albo… Czy zawsze będą nas omijały coraz liczniejsze w naszym kraju nawałnice lub okresy długotrwałej suszy?
Jan Ryszard Chojowski